środa, 8 lipca 2015

Na rumuńskich szlakach cz.3 - Toroiaga

Miałam nie iść na Toroiagę ale Jurek widząc nasze zmęczenie i kontuzje kilku osób obiecał, że postara się załatwić transport na przełęcz. Najpierw miał to być dostawczak z otwartą paką naszego gospodarza Iwana. Ale w Baia Borsa, skąd mieliśmy wyruszać, w tartaku stała piękna niebiesiutka tatra. Po krótkich negocjacjach z udziałem Iwana udało się dobić targu i ruszyliśmy krętą leśną drogą.


Całe szczęście że ktoś wpadł na pomysł, aby wrzucić na pake kilka opon, inaczej poobijalibyśmy się mocno na wybojach. Osoby jadące w szoferce opowiadały, że szalony kierowca dla szpanu puszczał kilkakrotnie kierownicę i unosząc kciuki w górę wołał: tatra!
Podczas tej zwariowane jazdy okazało się też, ze rumuńska straż graniczna to bardzo wyluzowani ludzie. Zatrzymali nas aby zapytać skąd jesteśmy i... poczęstowali pyszną wodą mineralną z pobliskiego źródła. A trzeba nadmienić, że nasz wehikuł nie miał z tyłu burty tylko założoną na wystające drągi drabinę. U nas rzecz nie do pomyślenia.

Znów wędrowaliśmy rozległymi połoninami.






Poniżej cel naszej wędrówki - Toroiaga 1930m ( wg przewodnika "Bukowina i Maramuresz" S.Figla i P. Krzywdy wyd. Rewasz bo Jurek twierdzi, że 1939m). Ta góra tylko na zdjęciu wygląda tak niewinnie, w rzeczywistości, jak podaje rewaszowski przewodnik, "musimy na stosunkowo krótkim odcinku pokonać niemal 300m różnicy wysokości. Wąska ścieżka wije się między płatami kosodrzewiny, wyżej jest tylko połonina i rozległe panoramy".
Ponieważ wlokłam się jak zwykle na szarym końcu, Jurek wysłał mnie na przód a sam szedł za mną. Wdrapywaliśmy się trawersem ledwo widoczną ścieżyną, chyba naprawdę niewiele osób tu chodzi. Jurek mnie dopingował: pomału, idź swoim tempem, dasz radę. No to szłam swoim żółwim tempem, sapiąc jak nie przymieżając lokomotywa słynnej Mocanity



Na poniższym zdjęciu widać trzy ramiona Toraiagi - wchodziliśmy wschodnim a schodziliśmy południowym









panorama w kierunku północnym - pasmo graniczne z ukraińskim Czywczynem

wschodnie i południowe ramiona Toroiagi z Górami Rodniańskimi na horyzoncie
Dla takich widoków warto było trochę pocierpieć - dzieki Jurek :)

Schodziliśmy bardzo stromym ramieniem południowym, przez malownicze łąki i pastwiska.



Borsa

Czy muszę pisać, jak po takiej wedrówce smakowało nam piwo w lokalnym barze, gdy czekaliśmy na autobus? ;)

W niedzielę niestety trzeba było wracać. Po drodze zatrzymaliśmy się w Borsanie




i w pewnej węgierskiej winnicy :)




Mam cichą nadzieję, że jeszcze wrócę do Rumunii, tyle pięknych gór na mnie czeka :)

Pozdrawiam serdecznie

wtorek, 7 lipca 2015

Na rumuńskich szlakach cz. 2 - Farcaul

Najwyższy szczyt Gór Maramureskich to Farcaul (1956m). Wdrapywaliśmy się na niego z miejscowości Repedea.






Minąwszy ostatnie zabudowania, weszliśmy do lasu i rozpoczęła się żmudna wędrówka drogą zrywkową. Na nasze szczęście nie było zbyt mokro.


Trudy wędrówki wynagradzają rozległe widoki widoki - na poniższej panoramie majestatyczny Pop Iwan Marmaroski



Pod samym szczytem położone jest polodowcowe jezioro Vinderel o głębokości ok. 5,5m Na horyzoncie pasmo ukraińskiej Czarnohory. 



Byłyśmy z Dagmarą tak wykończone, że zostałyśmy przy jeziorze, za to Nuna żwawo wspięła się na całe 1956m :)

Nie nudziłyśmy się, odwiedziły nas konie. Jeden okazał się wyjątkowo ciekawski - zainteresowały go plecaki pozostawione przez uczestników wycieczki.






Farcaul


Schodziliśmy tą samą drogą. 
Trasa wyjątkowej urody ale też z racji odległości (ok 30km) i przewyższeń. trzeba też zaznaczyć, że bez doświadczonego przewodnika trudno sobie tu poradzić - szlaki są bardzo kiepsko oznakowane.


Do autobusu dowlokłam się ostatkiem sił (dzięki naszemu przewodnikowi Jurkowi, kawałek trasy podjechałyśmy z Dagmarą ciężarówką z drewnem, gawędząc z miłym kierowcą kulawą angielszczyzną o górach ) mocno się zastanawiając, czy aby nie zrezygnować z wejścia na Toroiagę następnego dnia.




Na rumuńskich szlakach cz. 1

W zeszłym roku po raz pierwszy odwiedziłam Rumunię i obiecałam sobie, że na pewno tu wrócę. Gdy więc sanocki PTTK zamieścił na swojej stronie informację o wycieczce w Karpaty Marmaroskie, natychmiast się z Nuną zapisałyśmy. To było.... w grudniu 2014 :)
Czas szybko zleciał, dołączyła tez do nas Dagmara i oto w zeszły czwartek znów ujrzałyśmy znajomą tablicę:




I tutaj ważna uwaga dla odwiedzających Rumunię - ten piękny kraj nie należy do strefy Schengen, dlatego na granicy są sprawdzane dokumenty. Jednego pana spotkała przykra niespodzianka - miał nieważny dowód osobisty i nie wpuszczono go do Rumunii!

Podobnie jak w zeszłym roku pierwszy przystanek mieliśmy w Satu Mare, tutaj wymieniliśmy euro na leje i wypiwszy poranną kawę pojechaliśmy do Sapanty.


secesyjny hotel Dacia w Satu Mare

nagrobek twórcy Wesołego Cmentarza w Sapancie



Remontowana cerkiew znajdująca się na cmentarzu jest pokrywana kolorowymi dachówkami





I tym razem szukałam kilimu na ścianę ale jak zwykle okazało się, że te najładniejsze są w muzeum w Muzeum Etnograficznym w Syhocie Marmaroskim 








Biżuteria koralikowa była noszona nie tylko przez nasze Łemkinie



A ten słowiański znak znak solarny można spotkać i u nas, m.in. w góralskich chałupach.




Nocowaliśmy tak jak poprzednio w miejscowości Borsa, tym razem trafił nam sie pokój z widokiem na majestatycznego Petrosula



Drugiego dnia poszliśmy w góry ale to już opowieść na osobny wpis :)