Miałam nie iść na Toroiagę ale Jurek widząc nasze zmęczenie i kontuzje kilku osób obiecał, że postara się załatwić transport na przełęcz. Najpierw miał to być dostawczak z otwartą paką naszego gospodarza Iwana. Ale w Baia Borsa, skąd mieliśmy wyruszać, w tartaku stała piękna niebiesiutka tatra. Po krótkich negocjacjach z udziałem Iwana udało się dobić targu i ruszyliśmy krętą leśną drogą.
Całe szczęście że ktoś wpadł na pomysł, aby wrzucić na pake kilka opon, inaczej poobijalibyśmy się mocno na wybojach. Osoby jadące w szoferce opowiadały, że szalony kierowca dla szpanu puszczał kilkakrotnie kierownicę i unosząc kciuki w górę wołał: tatra!
Podczas tej zwariowane jazdy okazało się też, ze rumuńska straż graniczna to bardzo wyluzowani ludzie. Zatrzymali nas aby zapytać skąd jesteśmy i... poczęstowali pyszną wodą mineralną z pobliskiego źródła. A trzeba nadmienić, że nasz wehikuł nie miał z tyłu burty tylko założoną na wystające drągi drabinę. U nas rzecz nie do pomyślenia.
Znów wędrowaliśmy rozległymi połoninami.
Poniżej cel naszej wędrówki - Toroiaga 1930m ( wg przewodnika "Bukowina i Maramuresz" S.Figla i P. Krzywdy wyd. Rewasz bo Jurek twierdzi, że 1939m). Ta góra tylko na zdjęciu wygląda tak niewinnie, w rzeczywistości, jak podaje rewaszowski przewodnik, "musimy na stosunkowo krótkim odcinku pokonać niemal 300m różnicy wysokości. Wąska ścieżka wije się między płatami kosodrzewiny, wyżej jest tylko połonina i rozległe panoramy".
Ponieważ wlokłam się jak zwykle na szarym końcu, Jurek wysłał mnie na przód a sam szedł za mną. Wdrapywaliśmy się trawersem ledwo widoczną ścieżyną, chyba naprawdę niewiele osób tu chodzi. Jurek mnie dopingował: pomału, idź swoim tempem, dasz radę. No to szłam swoim żółwim tempem, sapiąc jak nie przymieżając lokomotywa słynnej Mocanity
Na poniższym zdjęciu widać trzy ramiona Toraiagi - wchodziliśmy wschodnim a schodziliśmy południowym
|
panorama w kierunku północnym - pasmo graniczne z ukraińskim Czywczynem |
wschodnie i południowe ramiona Toroiagi z Górami Rodniańskimi na horyzoncie |
Schodziliśmy bardzo stromym ramieniem południowym, przez malownicze łąki i pastwiska.
Borsa |
Czy muszę pisać, jak po takiej wedrówce smakowało nam piwo w lokalnym barze, gdy czekaliśmy na autobus? ;)
W niedzielę niestety trzeba było wracać. Po drodze zatrzymaliśmy się w Borsanie
i w pewnej węgierskiej winnicy :)
Mam cichą nadzieję, że jeszcze wrócę do Rumunii, tyle pięknych gór na mnie czeka :)
Pozdrawiam serdecznie
Bardzo piękne są tam góry, szlaki, widoki. Bardzo podobała mi sie twoja relacja w podróży.
OdpowiedzUsuńAniu góry pryzpominają nasze Bieszczady tylko trochę wyższe. Warto tam się wybrać, póki jeszcze nie są zadeptane.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Aleś, mi, Maniu, miodku nakapała w serce:-) Boże, co za widoki; tak się cieszę, że mam choć odrobinę zasługi w zachęcaniu do odwiedzenia tego pięknego kraju; bo tam jak się wyjdzie wysoko, to morze szczytów, i ludzie przyjaźni; niestety, muszę czekać do jesieni, ale to już niedaleko:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMaryniu mieliśmy idealną pogodę (nie na darmo paliłam świeczki św. Antoniemu :) ) i doświadczonego przewodnika. Tam szlaki są bardzo kiepsko oznaczone, łatwo pobłądzić. Na szczęście jest sporo bacówek a że Ukraina z miedzą to i dogadać się można :)
UsuńJedź Maryniu, zwiedzaj a wrażenia opisz w długachnych relacjach :)
Pozdrawiam serdecznie
Świetne widoki, troszkę mi to przypomina nasze polskie hale, jednak czuć tą tajemniczość :)
OdpowiedzUsuńBo i turystów tu nie ma zbyt wielu. Tam w górach życie się toczy swoim rytmem, pewnie jak u nas w Bieszczadach przed wojną.
UsuńPozdrawiam serdecznie