czwartek, 31 lipca 2014

Maramuresz

Co się odwlecze, to nie uciecze. Wybierałam się do Rumunii w maju ale z różnych powodów musiałam zrezygnować z wyjazdu. Jednak gdy tylko nasz PTTK zamieścił na swojej stronie informację sanockiego oddziału o kolejnej wycieczce w tamte okolice, natychmiast namówiłam Nunę (łatwo nie było)na wyjazd.

Wyjeżdżaliśmy w czwartek w nocy w rzęsistym deszczu ale pełni optymizmu - prognozy zapowiadały dla Maramureszu jedynie przelotne opady. I rzeczywiście Rumunia powitała nas bezdeszczową aurą.

zdjęcie robione przez przednią szybę autobusu, stąd te plamy :)
Zatrzymaliśmy się w Satu Mare żeby zmienić pieniądze i rozprostować kości.

katedra rzymskokatolicka w Satu Mare
Odkurzyłyśmy z Nuną nasz ubogi angielski i udało nam się zamówić kawę :)






Kolejnym przystankiem była Sapanta ze słynnym wesołym cmentarzem

jak widać na drugim planie, deszcz nas ścigał


nie znam rumuńskiego ale sądząc po obrazku, pani za życia rozpalała męskie serca


a pan miał słabość do trunków





Przed cmentarzem są liczne kramy, na których bezskutecznie poszukiwałam kilimu na ścianę - większość była za duża do mojego mikroskopijnego pokoiku a i kolory porażały jaskrawością.






Z Sapanty pojechaliśmy do Sighetu Maramorskiego,najdalej na północ położonego miasta rumuńskiego, gdzie mieściło się jedno z najcięższych komunistycznych więzień. Obecnie mieści się tam  muzeum upamiętniające ofiary systemu.











Z Sighetu udaliśmy się do miejscowości Borsa, gdzie nocowaliśmy w miłym pensjonacie z widokiem na najwyższy szczyt Alp Rodniańskich -Pietrosul (2303 m n.p.m.)

co prawda trafił nam się pokój z widokiem na... szopę :) ale sąsiedzi dysponowali balkonem, na którym integrowaliśmy się wieczorami podziwiając widoki
"dymiący" Pietrosul z balkonu sąsiadów

cdn




sobota, 12 lipca 2014

Droga do domu

Wracałyśmy z Wetlińskiej malowniczą drogą przez Bukowsko



a na niebie odgrywał się prawdziwy spektakl






Pozdrawiam serdecznie

środa, 9 lipca 2014

Na zielonej połoninie

Zamarzyło się nam zobaczyć bieszczadzkie morze zieloności. Prognozy pogody były sprzyjające więc ruszyłyśmy w sobotę bladym świtem. Cel - Połonina Wetlińska a dokładnie jej część od Przełęczy Orłowicza do Chatki.
Wyszłyśmy z Wetliny


Wędrowałyśmy przez cichy, zielony las. Tuż powyżej powitał nas porywisty wiatr. Wiało tak silno, że Nunie porwało kaszkiet!





Wiatr, choć porywisty przyjemnie chłodził.

przed nami Hnatowe Berdo

bieszczadzka fauna :)
malownicze chmurki zwane soczewkami nad Średnim Wierchem
Hnatowe Berdo


widok na Smerek
widok spod Osadzkiego Wierchu
hen daleko Chatka Puchatka a za nią Caryńska i na horyzoncie Tarnica
pojawiły się już goryczki


I oto cel wędrówki. W Chatce jak to zwykle w wakacyjną sobotę były tłumy, nawet nie pchałyśmy się do środka.


Jeszcze tylko tęskne spojrzenie na sąsiednią Caryńską




i schodzimy


W Wetlinie na strudzonych wędrowców czekały same rarytasy :) To słynny naleśnik - gigant z jagodami a raczej jego połówka. Cały ma średnicę ok 30cm ciekawe, kto jest w stanie go wchłonąć! Trunek (choć to dość dziwne połączenie) nie wymaga komentarza :)



Mimo kłopotów z samochodem, szczęśliwie dojechałyśmy do domu. Teraz czekamy na piękną jesień w Bieszczadach :)

Pozdrawiam serdecznie